fbpx

Ojojoj… heeeej Dzieciaki!

Ledwo mam siłki by do Was napisać. Strasznie jestem obolały. Miałem bardzo pechowy tydzień pełen dziwacznych, nieprzyjemnych spotkań. Już Wam opowiadam!

Oj, momencik, tylko wygodnie ułożę się na łóżku (moja pani powiedziała, że mogę się tu położyć, bo jestem małym dzielnym pieskiem!)

Otóż kilka dni temu wybrałem się na nocny spacerek. Nocny czyli taki naprawdę w środku nocy, około godziny 2.00. Wtedy w moim zwykle zatłoczonym parku nie ma nikogo. Wyszedłem z naszego mieszkania, zbiegłem po schodkach do drzwi wyjściowych z budynku, moja Pani otworzyła drzwi i wyskoczyłem na podwórko – wprost do furtki. Już prawie do niej dobiegłem ale – AJJJ! – wpadłem wprost na dwie kolczaste kulki!

Dwa jeżyki też właśnie wybierały się na spacer i gdy tak gwałtownie wyskoczyłem z domu to się mnie przestraszyły i się najeżyły. Na szczęście na pyszczku miałem kaganiec, który mnie trochę osłonił, więc się zbytnio nie pokłułem. Z wrażenia nawet nie pozdrowiłem jeżyków żadnym szczeknięciem i postanowiłem opuścić podwórko bramą, a nie furtką.

Gdy wróciłem do domu po nocnych harcach w parku jeżyków już nie było.

Ojojoj… to nie koniec historii. Dwa dni później, gdy znów wybierałem się na spacerek, tym razem popołudniowy, znowu spotkała mnie straszna przykrość. Zwykle to ja krzyczę na wszystkie koty na mojej ulicy. Mówię im: „Uwaga uwaga koty i kociska – to moja ulica! Uciekajcie bo jak Was złapię to Was zjem” (choć Wy słyszycie pewnie „hau hau hau”). Ale nie martwcie się. Nigdy żadnego kota tu nie złapałem ani nie zjadłem.

Tym razem, gdy szedłem moją ulicą, wcale nawet nie szukałem kotków. Interesowała mnie śliczna suczka na końcu chodnika. I gdy tak szedłem sobie wzdłuż płotu jednego z domów, wpatrzony w psią piękność, nagleeee… PAC!

Wredny wielki i kudłaty kocur zaczaił się na mnie przy płocie i korzystając z mojej nieuwagi zaatakował mnie. Uderzył mnie swoją kudłatą, zakończoną ostrymi pazurami łapą prosto w nos! Aż podskoczyłem z bólu i zacząłem krzyczeć na tego kota jak opętany! A on nic sobie z tego nie robił! Wręcz mnie wyśmiał!

Suczka sobie poszła, a ja z krwawiącym pyszczkiem zawróciłem do domu, żeby przemyć i zdezynfekować sobie ranę.

I wiecie co? To nie koniec moich strasznych przygód. Niestety.

Ehh, ała, ledwo się ruszam. I to nie przez przestraszone jeżyki, nie przez wrednego kocura, ale przez… niegrzeczną suczkę. A było to tak…

Wczoraj poszedłem na spacerek do mojego ukochanego parku. Najpierw pobiegałem sobie luzem po łączce, wyszalałem się porządnie. Potem, już na smyczy, obchodziłem z moją panią parkowy staw naokoło. Razem przyglądaliśmy się pływającym w stawie kaczkom i psiakowi, który za nimi w tym stawie pływał. Całkiem to śmiesznie wyglądało bo oczywiście psiak w wodzie był wolniejszy od kaczek i za nimi nie nadążał.

Ale nagle psiak, a właściwie – jak się okazało – psinka, wyskoczyła z wody, otrzepała się i radośnie merdając ogonem podbiegła do mnie. Więc też się ucieszyłem i zamerdałem ogonem, mimo, że suczka była chyba trzy albo cztery razy większa ode mnie. Zauważyłem, że miała na pyszczku taką czerwoną opaskę – nie kaganiec, tylko taką opaskę, która nie pozwalała jej w pełni otworzyć pyszczka (to się chyba nazywa kantarek).

I to mnie uratowało.

Ni z tego ni z owego, nagle ta psica rzuciła się na mnie, tak jakby chciała mnie zagryźć! Z miłej suczki zmieniła się w dzikiego i bardzo agresywnego psa! Całe szczęście, że nie mogła szeroko otworzyć pyska, bo by mnie przegryzła na pół! Zamiast tego złapała mnie rozchylonymi przednimi zębami za tułów, podniosła do góry i zaczęła mną szarpać i potrząsać. Byłem przerażony!

Zapytacie pewnie gdzie była wtedy moja pani… Oczywiście, była przy mnie i próbowała odgonić tę suczkę, krzyczała spanikowana, chciała mnie uratować.

A właściciel suczki? Chyba sobie nawet nie zdawał sprawy, co wyrabia jego podopieczna. Długo trwało zanim podbiegł do nas i ją odciągnął. Potem tłumaczył, że to psinka ze schroniska, że nieposłuszna, że puścił ją ze smyczy tylko do wody. Powiem Wam – byłem w takim szoku, że ledwo go słyszałem, ale to wszystko brzmiało jak kiepskie wymówki bardzo nieodpowiedzialnego i nierozsądnego człowieka.

Tak, gdy wreszcie ta zła suczka mnie puściła to siedziałem na trawie jak kupka nieszczęść. Trząsłem się straszliwie, nie pozwalałem się dotknąć mojej pani, nie chciałem już być w tym parku, ale nie mogłem z niego wyjść. I wszystko mnie bolało…

Dopiero po chwili pozwoliłem się zbadać. Okazało się, że na szczęście nie mam chyba żadnych ran, może tylko lekkie otarcia. Wciąż w szoku schroniłem się z moją panią na podwórku u mojego kumpla Przecinka, do czasu gdy się nie uspokoiłem. A potem ruszyłem do domu.

Przespałem z malutkimi przerwami całe popołudnie, noc i dopiero rano ruszyłem się trochę. Ojojoj. Bardzo mam obolały ten jeden bok. I tylną łapkę. Ale chodzę normalnie, jem normalnie, tylko na razie biegać nie bardzo mi się chce.

Najwygodniej na razie jest mi na łóżku. Może jutro będzie mi lepiej. Starczy mi już tych nieprzyjemnych spotkań…