Cześć Dzieciaki!
Wczoraj usłyszałem historię małej Oli i jej pieska Luny. Luna, dwumiesięczny pudelek, tak szaleńczo bawiła się zostawionymi gdzieś w pokoju rajstopami Oli, że aż je podarła. Dziury były tak duże, że Ola nie mogła już ich założyć! A Luna była cała ucieszona świetną zabawką. No cóż, szczeniaki tak mają.
W ogóle, nam psom, ciągle zdarzają się takie przygody… Są takie przedmioty, które niesamowicie działają na psią wyobraźnię. Aż wołają o zabawę – no bo jak tu się nie bawić długaśnymi i kolorowymi rajstopami, skoro przypominają nasze zabawki?!
A czasem nam się po prostu nudzi i chcemy pokazać ludziom, że powinni się z nami pobawić – wtedy bierzemy do pyska jakiś cenny ludzki przedmiot i czekamy, aż ludzie zaczną nas gonić, żeby go nam odebrać. To jest świetna zabawa – gonitwa i chowanie się!
Czasem, niestety, bardzo się stresujemy i boimy (zwłaszcza gdy zostajemy sami w domu). Wtedy gryzienie różnych przedmiotów pozwala nam się uspokoić. Szkoda tylko, że to co nas uspokaja w takiej sytuacji, strasznie podnosi ciśnienie u ludzi, gdy już wracają do domu…
Mi nie tak dawno zahaczył się o zęby kapeć mojego ludzkiego wujka, gdy byłem u niego w domu na przyjęciu. Ludzie siedzieli przy stole, rozmawiali, jedli, śmiali się. W ogóle nie zwracali na mnie uwagi. A ja, taki mały biedny piesek nudziłem się. Oj jak ja strasznie się nudziłem.
Obwąchałem już wszystko i wszystkich. Chciałem wyżebrać trochę jedzenia na piękne oczka i kilka sztuczek, ale nic nie dostałem. Próbowałem też przespać się gdzieś w kąciku, ale ci ludzie strasznie byli głośni i mnie budzili. Nuuudaaaa. Przy kolejnej rundce po mieszkaniu zauważyłem wystający spod szafki dziwny przedmiot.
To był kapeć! Miał bardzo silny zapach. Właściwie to smrodek. Ale był on zupełnie atrakcyjny. I kapeć był taki futrzasty, całkiem przyjemny do gryzienia. Na dodatek w kapciu była – Wy to nazywacie chyba – „wkładka”. Wydawało mi się, że pod nią ukrywa się jakiś okruszek, prawdopodobnie coś jadalnego. Musiałem go wydobyć!
Nikt nie zauważył, gdy poszedłem z kapciem do mojego kącika i zająłem się poszukiwaniami. Niestety, po około godzinie ciężkiej pracy musiałem stwierdzić, że okruszka wcale nie było. Kapcia w sumie też już nie. Została podeszwa i podarte w strzępy kawałki materiału.
Jak to się stało? Nie mam pojęcia, przecież ja tylko szukałem czegoś dobrego…
Wiedziałem, że wujek nie będzie zadowolony. Więc uprzedzając spodziewany bieg wydarzeń (i straszliwą burę) podszedłem do niego, wspiąłem się na dwóch łapkach i oparłem pyszczkiem o jego kolana. Zrobiłem słodką minkę, zamerdałem ogonem i wymownie spojrzałem na to, co zostało z kapcia.
A wtedy, gdy już spodziewałem się jego złości… on się roześmiał. Śmiał się jak szalony, a z nim wszyscy ludzie. Tylko pogroził mi palcem wciąż się śmiejąc. Zupełnie nie rozumiałem o co chodzi!
Wujek powiedział, że tego starego kapcia zostawił tam dla mnie specjalnie. Nie miał akurat żadnej zabawki ani psiego gryzaka, a wiedział, że będę się nudził. Więc żebym nie ukradł i nie zniszczył niczego cennego, to położył tam tego znoszonego buta. I tak miał go już wyrzucić…
Ale mnie wrobił, spryciarz jeden! Ale to prawda, gdybym miał zabawkę albo gryzak, zająłbym się nimi i nie szukał innych rozrywek…