Dziś w parku poleciałem za rzuconą dla mnie piłką. Biegłem co sił w łapach, żeby ją dogonić. A ona wcale nie spadła na ziemię. Bo moja ukochana piłka-dynia ma sznurek – podobno takie właśnie piłki są najlepsze i najbezpieczniejsze dla psiaków. I ten właśnie sznurek zawinął się wkoło gałęzi zwisającej wysoookooo nade mną.
Nie mogłem dosięgnąć, więc wszcząłem alarm. Szczekałem co sił w płucach! Zbiegli się ludzie i zaczęli potrząsać gałęzią, ale nic to nie dało. Potem stwierdzili, że trzeba czymś rzucić, by moją dynię strącić. I wtedy się zaczęło!
Dwóch poważnych panów rzucało na przemian w piłkę patykami, a ja je im ochoczo przynosiłem. W sumie wolę patyki od mojej piłki, więc byłem bardzo zadowolony, że mogłem się wybiegać. Ale poszczekiwałem tęsknie na dynię, żeby nie przestawali próbować strącić jej patykami. Taki ze mnie spryciarz!
A jak śmiesznie musiały te tańce pod drzewem wyglądać z boku! Ja miałem niezły ubaw. Ale najlepsze jest to, że im się udało! Spadł najpierw patyk, a po chwili powoli ześlizgując się z gałęzi, spadła moja dyńka.
Zgadnijcie, co szybko złapałem do pyska i uciekłem wesoło machając ogonem w podziękowaniu ludziom za świetną zabawę…?