Wy nawet nie wiecie jakie mnie dziś spotkało wielkie draństwo!!!
Nadal jestem trochę obrażony na Zu.
Już Wam opowiadam o co chodzi…
Dbanie o psie zęby
Otóż w mojej książce dla dzieci pt. „Mam psa”, w rozdziale „Dbamy o siebie” opisałem Wam jak wygląda psia pielęgnacja. Jak by wyglądała, gdybyśmy dziko sobie żyli w naturze jak wilki i jak musi wyglądać, gdy żyjemy z ludźmi. Jest tam też mowa o pielęgnacji zębów…
Ajajajajajajaj!
No ja dbam o moje zęby bo przecież muszę mieć co szczerzyć do obcych ludzi żeby wyglądać groźnie. Bardzo dbam! Tylko niekoniecznie tak jak trzeba. Noszę w zębach kamloty i gałęzie. Łapię różne świństwa na ulicy i rozgryzam je z lubością. A na koniec – nie lubię jak Zu zagląda mi do pyska i każę jej prosić mnie o pozwolenie (tzn. daję się czasem przekupić i łaskawie zezwalam jej zerknąć na moje przednie ząbeczki).
Mimo wszystko, Zu próbuje dbać o moje zęby. Dosypuje mi algi do jedzenia (żebym miał lepszą ślinę) i daje mi różne naturalne gryzaki. Nawet suche jedzenie, które dostaję ma specjalnie duży rozmiar (jak dla wielkiego doga!), żebym gryzł, rozgryzał, chrupał. W ten sposób powinienem ścierać sobie kamień z zębów, naturalnie je czyścić i mieć hollywoodzki uśmiech.
Ale gdy niedawno ziewałem paszczą zwrócony w stronę Zu, ona skorzystała z okazji i zajrzała mi do środka. Natychmiast zarządziła: „Pilot! Idziemy do dentysty! Nie wywiniesz się!”. Oczywiście udałem, że mnie to nie dotyczy, zamknąłem spokojnie pysk, westchnąłem i odszedłem godnie w stronę kanapy. Ona jednak nie dała spokoju, umówiła mnie na wizytę i dziś ten dzień nadszedł…
Wizyta psa u dentysty
Od razu to wyczułem. Rano nie dostałem jeść. Nawet miska z wodą była schowana! Zu kazała mi być na czczo. Poranny spacer był inny niż zwykle, a zamiast wrócić po nim do domu, wsiedliśmy do auta i gdzieś pojechaliśmy. Wiedziałem, że coś się święci. Moje najgorsze przeczucia sprawdziły się w momencie gdy Zu założyła mi kaganiec na pysk, kazała wyskoczyć z auta wprost do kliniki. Brrrrrr. Choć muszę przyznać, że gabinet weterynaryjny był całkiem przytulny. Można by się oszukać, że to jakieś miłe dla mnie miejsce.
Zapytacie pewnie w jaki sposób dentysta, choćby najwprawniejszy, miałby mi obejrzeć pysk jeśli miałem na nosie kaganiec i wydawałem z siebie niespokojne pomruki i piski? I jeśli nawet Zu nie ma zazwyczaj dostępu do moich zębów?!
Ha! Cała tajemnica tkwi w… narkozie! Czyli w uśpieniu.
Trafiłem na właściwą panią psią dentystkę – wiedziała doskonale jak się za mnie zabrać i uwzględniła wszystkie moje potrzeby i strachy. Z kolei super pan anestezjolog nie przestraszył się wcale mojego jazgotu, zakradł się do mnie gdy byłem wtulony w Zu i zrobił mi zastrzyk. W pupę!!! (Dobrze, że się nie pomylił kogo miał ukłuć…).
Już chwilkę później, mimo tego, że byłem w obcym miejscu, w klinice weterynaryjnej, to zasnąłem słodziutko na kolanach Zu. Wiele więcej nie pamiętam… spałem.
Podobno moje zęby zostały dokładnie przejrzane, prześwietlone i zbadane – jak u ludzi! Pani dentystka zrobiła też jakieś tajemnicze zabiegi (skaling, bonding i kiretaż – ale nie mam pojęcia co to jest, może mi moja ludzka Babka wytłumaczy, w końcu też jest stomatologiem).
Wiem tylko, że jak się obudziłem to byłem w klinice sam, bez Zu. Miałem swój kącik. Wkoło kręcili się jacyś ludzie, były jakieś zwierzaki, a ja w pyszczku miałem jakieś dziwne smaki. No niefajnie wcale… nawet mimo tego, że moi lekarze mnie doglądali. Zresztą nie dawałem im o sobie zapomnieć śpiewając i skomląc. Raz ciszej, raz głośniej…
Aż nagle bardzo głośno zawyłem, bo z daleka, z poczekalni kliniki, usłyszałem głos Zu. „Przyszła po mnie! Nie zostawiła mnie!” – wyłem już całkiem głośno żeby wiedziała gdzie mnie szukać! I rzeczywiście, już po chwili się spotkaliśmy. Ależ się ucieszyłem na jej widok! Zu zawołała przekornie „Witaj mój najdroższy piesku!” – ale uznałem, że nie ma na myśli ceny moich dentystycznych zabiegów tylko szczerą miłość do mnie. Chciałem więc podbiec się przywitać ale troszkę mi się łapki zaplątały i zakręciło mi się w głowie. Jeszcze troszkę działała narkoza. Pani doktor powiedziała więc, że mam wreszcie dostać jeść i pić i że mam się porządnie wyspać. To najlepsze zalecenia lekarskie jakie kiedykolwiek słyszałem!
No i tak, tu by się mogła skończyć moja dentystyczna opowieść. Zęby mam już zdrowe. Hurra!
Ale powiem Wam jeszcze dwie rzeczy:
- Dzieciaki! Dbajcie o swoje zęby, myjcie je, szorujcie, nie jedzcie za dużo słodyczy! Lepiej zapobiegać niż leczyć!
- Psiarze! Dbajcie o zęby swoich psiaków! Mają być białe, czyste, a oddech psi powinien być nooo… co najmniej niecuchnący. Bo fiołków to nigdy nie będzie. Ale gdy tylko coś Was zaniepokoi nie wahajcie się pytać specjalistów – weterynarzy i psich dentystów!
A na koniec… Myślicie pewnie, że to draństwo, od którego zacząłem tę opowieść, odnosi się do całej mojej dzisiejszej przygody zębowej.
Otóż nie. Ja już te zęby przebolałem. Ale przeboleć nie mogę tego, że gdy wróciliśmy do domu, to ja od razu wyczułem nosem, że gdy ja przeżywałem psie dramaciki w klinice, to Zu zaprosiła sobie dostawcę jedzenia, zjadła coś pysznego i NIE ZOSTAWIŁA MI ANI KAWAŁKA! Nic jej nawet nie spadło na ziemię! Skandal i draństwo. Jestem tak oburzony, że dotąd się jeszcze do niej nie uśmiechnąłem i nie pokazałem jej rezultatu zabiegów. Niech czeka! Phi!