Sami widzicie, nam psom wcale tak dużo nie potrzeba do szczęścia. To są bardzo podstawowe sprawy, a – wyobraźcie sobie – wiele psiaków, nawet tych z dobrych domów, nie może się ich doczekać i doprosić. A co dopiero biedne psiaki w schroniskach, które często ani nie są zdrowe, ani wypoczęte, ani wybawione. Ani nie są kochane…
Ja mam szczęście. Jestem już kochany i kocham moją ludzką rodzinę. Dlatego staram się zawsze za nią nadążać i podążać. A poza tym uwielbiam te nasze wspólne przygody!
Do każdej wspólnej przygody jestem poza tym całkiem dobrze przygotowywany. Więc gdy moja pani stwierdziła, że chce spełnić swoje marzenie – popływać na „Stand Up Paddle” (SUP – czyli takiej szerokiej desce, na której się stoi i wiosłuje), to oczywiście chciałem jej towarzyszyć!
Byliśmy wtedy akurat nad Bałtykiem, od strony zatoki – czyli tam, gdzie nawet daleko od brzegu woda jest płytka. Bardzo mi się tam podobało – była plaża, piasek, patyki, woda, a także godziny spacerów, aportowania i pływania.
Po pierwsze, ja się wody nie boję! Co prawda w mieście omijam kałuże, żeby sobie łapek nie ubrudzić, ale wszelkie większe zbiorniki wodne po prostu uwielbiam. Dlatego do morza (mimo, że jest słone) też wskakuję bez najmniejszego problemu. A są psiaki, które boją się wody, albo wcale jej nie lubią i unikają moczenia się za wszelką cenę.
Po drugie, ja umiem pływać! Większość z nas, psów, instynktownie, od małego wie jak się poruszać we wodzie. Ale nie każdy pies potrafi pływać! Tak! Wam ludziom często się wydaje, że każdy psiak potrafi pływać, a to nieprawda! Są psiaki, które nie potrafią, choć w razie potrzeby – w panice chlapiąc i machając łapami zdołają się uratować z wody. Są psiaki, które potrzebują trochę czasu i wprawy. Są psiaki, które mają krótkie pyszczki, krótkie łapki i trudno im się pływa, nawet jeśli chcą. A są psiaki, które czują się jak ryba w wodzie. Na przykład ja!
Po trzecie, mimo, że uwielbiam wodę i umiem pływać, to dodatkowo jeszcze mam kapok! Prawdziwy, najprawdziwszy psi kapok, dobrze dopasowany do mojej wagi i wielkości. Niektórzy myślą, że moja pani zwariowała i każe mi nosić kapok dla żartu. Ale to nie żart. Na wszelki wypadek, dla mojego bezpieczeństwa, pozwalam go sobie zakładać. A co jeśli daleko od brzegu zabrakłoby mi sił by powrócić? Przecież Wy ludzie robicie tak samo! Umiecie pływać, a dla bezpieczeństwa zakładacie kapoki!
Jest jeszcze jeden powód… Czasami pływam w takich stawach i zielonych jeziorkach, że moja pani powiedziała, że w życiu nie popłynie mi na pomoc w takim świństwie! Mam sobie radzić sam… dlatego też mam ten kapok. Choć i tak wiem, że skoczyłaby za mną w najgęstsze błoto… a potem znowu by mnie szorowała we wannie.
No więc tak, wyelegantowany w moim kapoczku poczłapałem za moją panią do wypożyczalni sprzętu wodnego i zamówiliśmy sobie tego SUPa. Ja jeszcze nie wiedziałem co będziemy dokładnie robić, ale widziałem, że będzie wesoło. I było!
Miły pan z wypożyczalni zaniósł nam sprzęt na brzeg. Od razu chciałem chwycić w zęby ten taki śmieszny patyk spłaszczony na końcu ale okazało się, że będzie nam potrzebny do pływania i że ma na imię „wiosło”. No trudno, zostawiłem go, ale zaraz zainteresowała mnie ta nasza wielka deska. Leżało na niej mnóstwo smaczków! Skąd one się tam wzięły?!
No dooobra, powiem Wam. Moja pani je tam położyła, żeby zachęcić mnie do wskoczenia na tę deskę. Stara sztuczka, a zawsze działa. Od razu wpakowałem się na nasz pokład i zanim zjadłem ostatniego chrupka już płynęliśmy oddalając się od brzegu. Szybko opanowaliśmy łapanie równowagi i przemieszczanie się na desce. Moja pani stanęła na rufie (z tyłu deski) i wiosłowała, a ja dumnie kucnąłem sobie na dziobie (z przodu deski) i wskazywałem nosem kierunek naszej wycieczki.
To było fan-tas-tycz-ne! Wiatr w uszach, lekki chlupot wody, ludzki napęd deski. Byłem zachwycony. Ale po jakimś czasie uznałem, że moja pani potrzebuje chwilki odpoczynku na brzegu, dlatego zarządziłem powrót na ląd. Zaczęliśmy się zbliżać do plaży. Już przez wodę widziałem żółciutki piasek więc święcie przekonany, że jest płytko (jak to w zatoce) zeskoczyłem dziarsko z deski i wtedy…!
Jak chlupnąłem! Jak ta woda mnie całego zakryła! Jak się przestraszyłem! Tam było nadal o wiele wiele za głęboko jak na moje krótkie łapki! I wiecie co? Caaaałe szczęście, że miałem na sobie ten kapok. Nie tylko od razu wypłynąłem na powierzchnie i zrozumiałem co się stało, ale jeszcze stwierdziłem, że skoro już jestem w wodzie i dobrze mi się pływa, to dociągnę moją zmęczoną panią razem z deską do brzegu. Bo oczywiście byliśmy połączeni smyczą.
Po chwili harcowania na brzegu znów wskoczyliśmy na deskę i popłynęliśmy w dalszą podróż po zatoce, a potem do pomostu i na plażę. Ludzie na pomoście wiwatowali i machali do nas jak szaleni. Nigdy nie widzieli, żeby piesek, który jest Pilotem, był także Kapitanem!
A teraz, w domu, tak sobie siedzę i marzę… żeby znowu popływać na desce!